Wyruszyliśmy wcześnie rano na pociąg do Gdyni. Stąd planowo mieliśmy przesiąść się na pociąg na Hel, to trwało dłużej niż planowaliśmy 🙂 „Ahoj, przygodo!” 🙂 Piękny początek drogi, dopuszczenie kiedy nie możesz nic zrobić i działanie kiedy jest taka możliwość 🙂 i w jednym i drugim z rozluźnieniem, bo przecież nic takiego się nie dzieje 🙂 Po przybyciu na Hel już innym pociągiem około godziny 14 ruszyliśmy na trasę. Hel, otoczony wodami Bałtyku, przywitał nas słonecznym popołudniem, co tylko wspierało nasz doskonały nastrój. Pierwszy etap naszej podróży wiódł przez malownicze okolice w stronę Władysławowa. Oczywiście teren ten jest bardzo oblegany turystycznie także nie zawsze można było poruszać się swoim rytmem.

W Władysławowie zaskoczyła nas gwałtowna burza, która trwała około trzech godzin. Przeczekaliśmy ją, popijając herbatkę w suchym miejscu. Dziękujemy 🙂 Burza była intensywna przynosząc wiele zmian dla ludzi w okolicy. My ruszyliśmy dalej do Pucka przyglądając się jaką niesamowitą siłą jest Natura. Noc była ciepła, co pozwoliło nam spokojnie odpocząć i zregenerować siły na kolejny dzień.

Drugi dzień okazał się bardzo wymagający. Wyruszyliśmy wcześnie rano, by pokonać ponad 80 km trasy aż do Jantara. Droga była pełna wzniesień, które mocno odczuliśmy w nogach. Ślady po wczorajszej burzy były wszędzie widoczne – drogi były miejscami podmyte, a na drogach leżały powalone drzewa. Krajobraz zmieniał się z sielankowych, cichych łąk i lasów do tętniącego Trójmiasta.

Przejeżdżając przez Gdynię, Sopot i Gdańsk, mieliśmy okazję kolejny raz poczuć, jak różnorodne mogą być polskie miasta. Każde z nich ma swój niepowtarzalny rytm.

Dalej ruszyliśmy w stronę Wyspy Sobieszewskiej, aby promem przepłynąć na drugą stronę.

Późnym wieczorem dotarliśmy do Jantara, gdzie postanowiliśmy spędzić noc w hamakach w lesie z przepięknym widokiem na morze. Noc była spokojna, czasem ciepła, a chwilami przeraźliwie zimna, a o czwartej rano słońce zaprosiło Nas do towarzyszenia mu w pojawieniu się na horyzoncie – obłędny widok, który dodał nam energii na kolejny dzień.

Trzeciego dnia wyruszyliśmy wcześnie rano, kierując się w stronę Elbląga. Ku naszemu zdziwieniu, dotarliśmy do celu już po 13-tej. Byliśmy niezwykle zaskoczeni, jak szybko nasze ciała się regenerują – chwila odpoczynku czy zjazd z góry dawały niebywałą siłę do dalszej jazdy. W Elblągu wróciliśmy prosto do domu, gdzie mogliśmy się wykąpać, zjeść pyszny obiad i zanurzyć się w rodzinny klimat.

Podczas tej podróży najbardziej uderzyło mnie to, jak wyraźnie dostrzegalne były różne aspekty naszej rzeczywistości. Z jednej strony, zmagaliśmy się z wymagającymi wzniesieniami i trudnymi warunkami po burzy. Z drugiej strony, wspaniałość natury, piękne widoki natychmiast ładowały baterię. Spotykaliśmy się z ogromną życzliwością ludzi, ich uśmiechem, autentycznością, a z drugiej doświadczaliśmy bolesnych emocji patrząc jaki mamy degradacyjny wpływ na środowiska – śmieci i zniszczenia, które mijaliśmy, krwawiły nasze serca.

Ta wyprawa była jak kalejdoskop – pełna kolorów, różnorodnych wyzwań i wrażeń. Wszystkie te doświadczenia działy się jednocześnie, tworząc niezwykłe wielowymiarowe przeżycia. To była podróż pełna refleksji i nowych doświadczeń, która na długo pozostanie w naszej pamięci. Czy pojechałabym jeszcze raz? Oczywiście! I choć jak zawsze spotykam ludzi, którzy pukają się w głowę dlaczego to sobie robię, to jest jak smak którego nie da się opisać póki się nie zasmakuje. To smak pełni życia, smak mocy, smak radości. Przez takie doświadczenia moje codzienne życie nabiera innego znaczenia, trudne już nie jest takie trudne, na wiele rzeczy już  w ogóle nie zwracam uwagi, a wiele piękna, zwykłości zaczyna błyszczeć coraz bardziej.