Nasza przygoda zaczęła się wspólną podróżą do Tolkmicka, skąd dzięki uprzejmości statku Elwinga przeprawiłyśmy się do Krynicy Morskiej. Siedząc na ławce i czekając na rejs, zauważyłyśmy, jak bardzo różniłyśmy się od ludzi wokół nas. My – spokojne, otwarte na przygodę, a dookoła nerwowość, kłótnie i ciągłe sprawdzanie, czy na pewno wszystko jest na swoim miejscu. Nie oceniałyśmy, byłyśmy po prostu świadkami, emanując swoim spokojem.

Do Krynicy Morskiej dotarłyśmy około godziny 10-tej i od tego momentu nasza wędrówka zaczęła się na dobre. Celem na dziś było Sztutowo. Dotarłyśmy tam około 20-tej. Dzień był spokojny, słoneczny, z rześkim wiatrem, chłodną wodą i cichymi, leśnymi ścieżkami. Każda z nas szła w swoim tempie, jednocześnie byłyśmy razem. Nie musiałyśmy się specjalnie umawiać ani dzwonić – synchronizacja była naturalna.

Przyroda zachwycała nas w każdej chwili. Delikatny szum fal kołysał nasze myśli, a śpiew ptaków dodawał harmonii naszej wędrówce. Promienie słońca igrały na powierzchni wody, tworząc migoczące refleksy, które tańczyły przed naszymi oczami. Ciepło piasku pod stopami przypominało nam o prostych przyjemnościach, a zapach lasu, świeży i ożywczy, wypełniał nasze płuca. Każdy krok wśród wysokich drzew, każdy oddech wśród morskiej bryzy, każdy moment spędzony wśród natury sprawiał, że czułyśmy się częścią tego niezwykłego świata, pełnego życia i nieskończonego piękna. Wydawało się, że przyroda przemawia do nas w swoim własnym języku, a my z radością odpowiadałyśmy na ten dialog.

Dla wielu z nas spanie na plaży było nowością. Trzeba było zdecydować: czy nieść większy plecak, by mieć cieplej i wygodniej w nocy, czy postawić na lekkość w drodze, ryzykując mniej komfortowy sen. W miarę jak podróżowałyśmy, z otwartością na to, gdzie będziemy spać, te decyzje traciły na znaczeniu. Obserwowałam ten taniec odpuszczenia i przywiązania, który ciągle zmieniał swoje kroki. Noc była chłodna, ale każda z nas choć na chwilę znalazła sen. Gwiazdy nad nami błyszczały jak drogocenne klejnoty, a dźwięk fal kołysał nas do snu, przypominając, jak niewiele potrzeba do szczęścia.

Niedziela była bardzo gorąca – 33 stopnie. Miałyśmy bilety powrotne na autobus i 17 km do przejścia. Ten dzień był bardziej wymagający fizycznie i psychicznie. Dałyśmy radę. Szczęśliwe usiadłyśmy w lekko klimatyzowanym autobusie, który zabrał nas do domu. Może bolały nas nogi, może byłyśmy niewyspane i zmęczone, ale jakie to miało znaczenie? Takie przygody wywołują uśmiech w całym ciele, odkrywają w nas ukryte siły, pozwalają odpuścić i przynoszą ogrom radości oraz satysfakcji.

Patrząc na siebie nawzajem, widziałyśmy nie tylko zmęczenie, ale też blask w oczach i uśmiechy pełne satysfakcji. Każda z nas wróciła bogatsza o doświadczenia, które pozostaną z nami na zawsze. Ta podróż była nie tylko fizycznym wyzwaniem, ale też duchową odnową, pozwalającą nam odkryć, jak wiele jesteśmy w stanie osiągnąć, kiedy jesteśmy w harmonii z sobą i otaczającym nas światem.